poniedziałek, 25 września 2017


POBIERZ BEZPŁATNIE KSIĄŻKI NA STRONIE KSIĘGARNI




MAMUSIU, DLACZEGO MAM SIUSIACZA, JEŚLI JESTEM DZIEWCZYNKĄ?

Ile jeszcze upłynie czasu, zanim w Polsce padnie takie pytanie, nie wiemy, ale wiemy, że trend zwany skrótowo „gender” zbliża się do nas wielkimi krokami i jeśli chcemy być nowoczesnym krajem Europy i świata, będziemy musieli odpowiedzieć TAK na jego zasady, detale i niuanse. Bo jeśli zgodnie z pisowsko-katolicką subkulturą odpowiemy NIE, natychmiast spadniemy w rankingu Unii Europejskiej oraz wszystkich tych przodujących krajów, które pozują na nowoczesne przynajmniej w dziedzinie „kultury seksualnej”, w tym wychowania seksualnego w domu i szkole.

Kraje Europy zachodniej takie jak W. Brytania, Francja, Niemcy oraz Skandynawia podążają za tym trendem w zawrotnym tempie, zaś sprawy seksualnej świadomości społeczeństw traktują pierwszoplanowo, zaraz za zbrojeniami i handlem bronią. Trochę wolniej ten proces przebiega w Stanach Zjednoczonych, ponieważ tam poszczególne stany mają wolną rękę we wprowadzaniu w życie federalnego programu, podobnie jak legalizowanie marihuany i innych środków towarzyskiej relaksacji, a więc wprowadzanie w życie oprawionej w ramki przepisów i praw zasady podstawowego nauczania seksu w szkole, również odbywa się w niejednakowym tempie. Natomiast w ogonie pod tym względem wloką się kraje od wieków katolickie, gdzie nadal jeszcze pokutuje przestarzała i niemodna średniowieczna moralność. Takie na przykład jak Polska.

Federacja Rosyjska odpowiedziała zdecydowanie NIE na próby infiltracji społeczeństwa przez „postępowe” grupy seksualnych teoretyków oraz praktyków próbujących przepchnąć swoje przekonania podczas demonstracji pod tęczowymi sztandarami. Wywołało to oburzenie nie tylko idących z duchem czasu krajów Zachodu, ale również wszystkich organizacji społecznych, w tym tych, które zajmują się prawami kobiet, dziecka i człowieka. Do ogólnoeuropejskiej rusofobii doszła jeszcze jedna etykieta: Otóż Rosja jest krajem zacofanym pod każdym względem, gnębiącym swoich obywateli poprzez wtrącanie się w ich życie prywatne, a głównie w ich orientację seksualną, do której mają niezbywalne prawa. W ramach demonizowania Rosji i propagandowej rusofobii oskarżono rosyjski parlament, policję i Putina o prześladowania i aresztowania tych, którzy poważyli się odważnie protestować domagając się legalizacji jednopłciowych związków małżeńskich, adopcji dzieci chcianych i aborcji dzieci niechcianych oraz operacji zmiany płci za państwowe pieniądze. Zachodnie media przez jakiś czas puszczały fałszywe informacje o więzieniach w Rosji pełnych pedałów i lesbijek, torturach oraz prześladowaniach dewiantów w muzułmańskiej Czeczenii. Tylko patrzeć, jak USA zainicjują kolejną zbrojną krucjatę, która obok walki o pokój, demokrację, sprawiedliwość oraz prawa człowieka (a la USA oczywiście!), będzie wprowadzać orientację seksualną, czyli prawo do demonstrowania różnego rodzaju dewiacji. Dowodem są zarzuty wymierzone w nadal purytańskie Chiny, Indie i inne kraje azjatyckie, których orientacja seksualna jest jeszcze zgodna z Naturą i jej prawami.

Jakie to prawa? Wszyscy dobrze wiemy, że z małymi wyjątkami wszystko co żyje na tej planecie posiada dwie płci. Jedynie człowiek, zwany tu i ówdzie „szczytem Stworzenia”, może sobie pozwolić na luksus posiadania dewiacji seksualnych. Gdybyśmy chcieli podzielić ich na grupy, musielibyśmy zacząć od głównego podziału na lesbijki i homoseksualistów, u których psychiczno-mentalna orientacja seksualna nie zgadza się z fizyczną płcią „przydzieloną” podczas zapłodnienia. Pierwszą grupę, lesbijek, dzielimy dalej na dwie grupy – wiemy bowiem, że w związku partnerskim dwóch kobiet, jedna z nich jest na ogół bardziej „męska”, a druga bardziej „kobieca”. Podobnie rzecz się ma z homoseksualistami płci męskiej, z których jeden jest bardziej „męski”, a drugi „kobiecy”. Tego typu orientacja odzwierciedla się w rolach, jakie spełniają poszczególne strony związku podczas wspólnego życia pod jednym dachem, a także – a może przede wszystkim – w łóżku.

Ten ogólny, podstawowy podział istniał od samego początku ludzkości. Dewiacje seksualne zawsze istniały, ale nie mówiło się o nich głośno, bądź dlatego, że to temat wstydliwy – co miało bezpośredni związek z nienaturalnością zjawiska – bądź dlatego, że zabraniały tego kanony religijne i zasady etyczno-moralnego kodeksu postępowania społecznego. Świadomość nienaturalności związku stworzyła potrzebę ukrywania się przed „normalnymi” ludźmi, co zapobiegało domysłom i plotkom.

Poza naturalnym istnieniem nienaturalnych zjawisk, są również zjawiska nienaturalne, które występują w nienaturalny sposób. Na przykład o ile te pierwsze są w pewnym sensie wrodzone, o tyle drugie są nabyte poprzez przebywanie w środowisku osób zaangażowanych w dewiacyjne uprawianie seksu. I tu leży pies pogrzebany. Dlatego rosyjscy ustawodawcy za przestępstwo kryminalne uważają propagowanie dewiacji wśród dzieci i młodzieży, czyli surowo zabrania się rozpowszechniania publikacji pornograficznych, a także magazynów, książek i filmów o tematyce związanej z nienaturalnymi metodami uprawiania seksu. Tymczasem trend „gender” zakłada, że po legalizacji jednopłciowych związków partnerskich, następnym krokiem będzie kwestia adopcji dzieci, ponieważ o ile w związku dwóch kobiet jedna z nich może „zrobić sobie dziecko” w taki lub inny sposób, o tyle w związku dwóch mężczyzn jedynym wyjściem jest adopcja dziecka.

W obu przypadkach „pojawienia się” dziecka w takich związkach, będzie ono wychowywane w takiej orientacji seksualnej, jaka panuje w tym związku. Inaczej mówiąc, adoptowana lub „zrobiona sobie” dziewczynka żyjąca w „rodzinie” lesbijskiej, ma wielkie szanse, żeby też zostać lesbijką – np. będzie miała nabyty lęk i niechęć w stosunku do płci przeciwnej. Analogiczna sytuacja występuje w męskim związku seksualnym, gdzie chłopiec może zostać homoseksualistą już od najmłodszych lat. Czyli „czym skorupka nasiąknie za młodu, tym na starość trąci”. Niewątpliwie okres dojrzewania u takich dzieci może zaowocować zainteresowaniem płcią przeciwną, ale ten skądinąd zupełnie naturalny pociąg może być stłumiony lub nawet całkiem zahamowany przez nieodpowiednie wychowanie od dziecka. A zatem adoptowanie, a następnie wychowanie przybranego dziecka jest w istocie wchodzeniem z butami do jego psychiczno-mentalnego wnętrza, z góry ustalając jego orientację seksualną, dopasowaną do orientacji opiekunów, czyli pogwałceniem jego prywatności i prawa stanowienia o sobie tak głośno propagowanego przez ten sam trend „gender”.

No ale ad rem jak mawiali starożytni Rzymianie. Leży przede mną ulotka wypuszczona ostatnio przez kontrowersyjną organizację Coalition for marriage, którą znalazłem w mojej puszce na listy. Naczelnym celem organizacji jest ostrzeżenie, że w australijskim parlamencie toczy się debata na temat ustawy o legalizacji jednopłciowych związków partnerskich i co za tym idzie zmiany lub modyfikacji szeregu praw i regulaminów dotyczących instytucji małżeństwa.

Ulotka ostrzega, że głosując TAK, Australijczycy zgadzają się na legalizację i w związku z tym są za postawieniem na głowie wszystkich dotychczasowych zasad związanych z legalnym współżyciem pod jednym dachem dwojga lub dwóch współmałżonków.

Wśród wielu aspektów małżeństwa, takich na przykład jak wspólnota własności majątkowej, dziedziczenia majątku, zawarcia związku i jego rozwiązania (separacja i rozwód) itd., na ostrzu noża postawiona została kwestia dzieci, która w związku partnerskim odgrywa jedną z ważniejszych ról. Jak wyżej powiedziano, lesbijki mogą mieć dzieci w wyniku „odskoku na bok” i wejścia w chwilowy związek z przygodnym mężczyzną lub poprzez in vitro. Związek męskich homoseksualistów oczywiście na to nie pozwala i jedynym rozwiązaniem jest adopcja. 

Ewentualna zmiana ustawy musi zatem wziąć pod uwagę jednoznaczne zrównanie pod względem prawnym dzieci pochodzących z tych jednopłciowych związków z pochodzącymi ze związków dwupłciowych. Mniej ważnymi innowacjami nowego systemu mają być takie posunięcia jak usunięcie ze wszystkich formularzy (w tym paszportowych) pytania o płeć, zmiana oznakowania toalet publicznych, zakaz zwracania się „per pani/pan” w tych krajach, gdzie to jest przyjęte (np. w Polsce, we Włoszech, w Hiszpanii itp.), czyli wyrzucenie ze zwyczajowych sposobów ekspresji w mowie i piśmie takich zaimków osobowych jak „on” i „ona”.

 Natomiast o wiele poważniejszym problemem są radykalne zmiany w systemie nauczania w szkole dzieci, które w olbrzymiej większości narodzone zostały jako normalne, dwupłciowe osobniki. Autorzy ulotki twierdzą, że głosowanie TAK, czyli zgoda na legalizację jednopłciowych związków, prędzej lub później musi się odbić na tym systemie w szkołach wszystkich rodzajów i stopni, czyli od przedszkola począwszy, na uniwersytecie skończywszy. Dzieci nie będą ubrane zgodnie ze swoją płcią, lecz zgodnie z dyktatem szkoły, która ustali znormalizowane umundurowanie uczniów ukrywające rzeczywistą płeć dziecka pod bezpłciowym ubraniem.

Szatnie, prysznice i toalety będą „wielopłciowe”, tzn. korzystać z nich mogą w tym samym czasie chłopcy i dziewczęta plus osobniki zaliczane do transgender, o ile takie w tej szkole się znajdą. Nawiasem mówiąc ta koncepcja wywodzi się z nowatorskiej, karkołomnej zasady mówiącej, że każdy człowiek ma prawo do określenia swojej orientacji seksualnej bez względu na płeć jaką przyniósł sobie wraz z narodzeniem. Na przykład urodzona dziewczynka może w pewnym momencie swojego dziecięcego życia postanowić, że od tej chwili nie jest już dziewczynką, lecz chłopcem, będzie zachowywać się, ubierać i mówić jak chłopiec, i zadawać się wyłącznie z chłopcami. Szkoła ma dać warunki do takiej zmiany, czyli zaprojektować odpowiedni mundurek i zapewnić „neutralne” otoczenie, w którym ta odmieniona dziewczynka będzie się czuła dobrze, zgodnie ze swoją nową orientacją seksualną.

Ulotka mówi dalej, że szkoła będzie uczyła od samego zarania, że sprawa płci jest płynna i nie zależy od względów biologicznych. Inaczej mówiąc, dziecko może sobie zmieniać płeć (we własnej imaginacji) dowolnie i tak często jak mu się spodoba, zaś szkoła i rodzina ma się temu podporządkować. Ulotka cytuje książkę „The Gender Fairy” (Bajka o płci), adresowaną do dzieci od czwartego roku życia w górę, która uczy dzieci, że żadne z nich nie może być nazywane chłopcem lub dziewczynką. Chłopcy, którzy uważają się za dziewczynki, powinni nosić dziewczęce ubrania (w domu i miejscach publicznych) oraz używać żeńskich toalet, dopóki wszystkie toalety nie zostaną „zneutralizowane”. Ulotka ostrzega, że gdy tylko przejdzie ustawa o jednopłciowych małżeństwach, do szkół wszystkich stopni (w tym również prywatnych i prowadzonych przez różne organizacje religijne), zostanie wprowadzony system pn. „Safe Schools” (Bezpieczne szkoły). Program ten jest normalnym następstwem wprowadzenia w życie ustawy i będzie obowiązkowy.

Powyższe modyfikacje praw i zasad etyczno-moralnych prowadzą prosto do ograniczenia praw rodzicielskich w stosunku do wychowywanego dziecka. Na przykład tam, gdzie wprowadzono obowiązkowy system „bezpiecznych szkół”, rodzice nie mogą odebrać dziecka z takiej szkoły. Jak oświadczył sędzia kanadyjskiego sądu, „szkoła może anulować prawa rodzica”.

Program nauczania w tych szkołach, które go wprowadziły, zawiera bardzo wczesną edukację seksualną, rozpoczynaną od pierwszej lub wstępnej klasy, czyli na ogół w wieku lat 5 – 6, choć wiele dzieci ma do czynienia z zabawkami i zabawami seksualnymi wcześniej, już od czasów przedszkolnych. Program „bezpiecznych szkół” przewiduje tłumaczenie dzieciom funkcji płciowych, budowy organów wewnętrznych i zewnętrznych, demonstracje obrazków i modeli, a następnie zachęcanie do próbowania i doświadczania samemu w przyciemnionym pokoju. To wszystko w ramach obowiązkowej lekcji.

Na koniec ulotka informuje, że głosowanie TAK, czyli zgoda na legalizację jednopłciowych małżeństw, jest równoznaczne z głosowaniem NIE w kwestii praw rodzicielskich, czyli praktycznie rezygnacją z tych praw. Tyle ulotka.

Program „bezpiecznych szkół” ma na celu anihilację „bullying”, czyli przezywania się i naśmiewania, upokarzania jednych dzieci przez drugie, tworzenia się w klasie zwalczających się „obozów” i innych antagonizmów na tle płciowym, rasowym, religijnym itd. Według teoretyków tego programu szkoła ma być wolna od tego typu przejawów niechęci i nienawiści poprzez zrównanie wszystkich uczniów. Bowiem, gdy zanikną różnice płciowe, w przypadku pojawienia się w szkole młodocianego pedała (lub chłopca posiadającego takie inklinacje) lub dziewczynki preferującej towarzystwo chłopców, nikt nie będzie zaskoczony i dziecko skrzywione bądź od urodzenia, bądź w wyniku wychowania w rodzinie jednopłciowej, nie będzie przedmiotem naigrywania się klasy.

Czy znaleziono panaceum na odwieczny problem znęcania się jednych uczniów nad drugimi, nie jestem pewien. Jestem jednak pewien, że opisane metody i posunięcia mogą jedynie zwiększyć zainteresowanie seksem zbyt wcześnie z wielkim i wieloaspektowym bagażem późniejszych problemów społecznych. Dewiacje seksualne są rzeczą normalną, ale nie są na pokaz. Nie są powodem do dumy i nie czynią człowieka wyjątkowym.

Szkoda tylko, że rządy wielu krajów zdają się patrzeć przez palce i starają się nie zauważać szkód jakie zostaną wyrządzone nowym pokoleniom. Zgoda na pogwałcenie odwiecznych praw i zasad społecznych dzisiaj, może stworzyć precedens mechanicznego podejścia do seksu jutro, zatracając nie tylko jego romantyzm, ale bezpowrotnie niszcząc emocjonalne, mentalne i duchowe aspekty seksualnego doznania.

Piotr Listkiewicz, Australia, wrzesień 2017



piątek, 18 sierpnia 2017



POBIERZ BEZPŁATNIE KSIĄŻKI NA STRONIE KSIĘGARNI


Z przyjemnością zawiadamiam, że ukazało się właśnie drugie wydanie "Poznaj siebie" 
oraz nowa książka "Droga za próg". Wszystkich zainteresowanych zapraszam na stronę Księgarni.



RUSOFOBIA


           
           W Lublinie, naprzeciwko UMCSu, był kiedyś (a może nadal jest) bar mleczny, gdzie studenci, zawsze bez grosza przy duszy, mogli się od biedy wyżywić. Wieść niesie, że bardzo, bardzo dawno temu, gdy ZSRR wojował z Afganistanem, pewnego dnia do baru zawitał student: „Są ruskie w Kabulu”? „Co?” – zdziwiła się bufetowa. „Ruskie w Kabulu” – powtórzył student. „Nie prowadzimy – odparła bufetowa – ale mogę podać zwykłe ruskie”. „Nie, nie – powiedział student – ruskie w Kabulu”, i wyszedł. Za dziesięć minut pojawił się następny. „Są ruskie w Kabulu?” „Nie ma”. Za chwilę trzeci, czwarty i tak dalej przez kilka godzin. Następnego dnia goście baru zobaczyli na szybie witryny duży napis: NIE MA RUSKICH W KABULU.

      A propos „ruskich”… Rosiewicz wyszedł kiedyś na estradę w podkoszulce z napisem na piersiach: NIE LUBIĘ RUSKICH. Ponieważ w tamtych czasach na wszystkich występach kabaretowych siedział na widowni cenzor, atmosfera zrobiła się gęsta i urzędnik państwowy już wstawał, żeby zrobić drakę, gdy Rosiewicz odwrócił się na chwilę i widownia zobaczyła, że na plecach jest wypisane: PIEROGÓW.

         Takie niewinne żarciki nie zapowiadały jeszcze ani rusofobii, ani niewytłumaczalnej nienawiści polskiego narodu do Ruskich. Do wszystkich Ruskich z niemowlętami urodzonymi wczoraj włącznie. Gdy tylko wspomni się o wschodnim sąsiedzie, słyszy się w odpowiedzi same pretensje. Pretensje bez jakiegokolwiek dowodu i uzasadnienia. Kiedy pytanie jest głębszej natury, rozmówca zaczyna się plątać i w końcu wychodzi, że nie wie, dlaczego nienawidzi Ruskich. Co poniektóry wywlecze pretensje o zabory, rzekomą rosyjską agresję będącą „gorącym” tematem zachodniej propagandy oraz czterdzieści pięć lat narzuconego nam ustroju socjalistycznego pilnowanego przez radzieckie wojska na terenie Polski.

       Jakoś tak się stało, że wybaczyliśmy Niemcom zarówno zabory, jak i hitlerowską okupację. Wybaczyliśmy również Francji i Wielkiej Brytanii za wypięcie się na nas w 1939 roku. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że uwaga większości Polaków zwrócona jest na Zachód, jako ucieleśnienie wszelkiego dobra, sprawiedliwości i luksusu. Te ciągotki w stronę zachodniej Europy najpierw, a następnie Stanów Zjednoczonych, wynikają z marzeń i tęsknot za iluzorycznym zachodnim „rajem na Ziemi”, w którym nie potrzeba pracować, a dolary rosną na drzewach. Pamiętam jak już w latach 50’ polskie media biły na alarm ostrzegając przed zachodnimi „podżegaczami wojennymi”, jak Gomółka i Cyrankiewicz grzmieli z mównic o „zgniłym Zachodzie” i pamiętam jakie to odnosiło skutki. Jeszcze bardziej nienawidziliśmy Ruskich, bo rusko-polscy politycy dosłownie i w przenośni „pluli na Zachód”, czyli bezcześcili przedmiot naszych tęsknot i marzeń.

        Minęło kilkadziesiąt lat, a sami przekonaliśmy się, że ta „ruska propaganda” – jeśli ją pozbawić szowinizmu – miała rację. Polacy zaczęli wyjeżdżać zagranicę, najpierw do DDRu, a następnie dalej, i oczywiście naocznie przekonywali się o tym, że jeśli się ciężko pracuje, to można żyć dostatnio na Zachodzie. Ci z nich, którzy mają oczy trochę szerzej otwarte, po jakimś czasie zaczynają zauważać tę „zgniliznę”, papierową „demokrację”, ciągłe podżeganie do wojny nuklearnej, problemy społeczne najcięższego sortu, w tym rasizmu, dyskryminacji kobiet, budzącego się faszyzmu, kryminalnej brutalności policji, przestępczych i narkotykowych gangów oraz niesprawiedliwości systemu kapitalistyczno-korporacyjnego. Ci z nas, którzy zakosztowali zachodniego „raju na Ziemi”, zaczęli z łezką w oku przypominać, jak to było za komuny.

      Jarek i Leszek „co ukradli Księżyc”, dwaj nieletni gwiazdorzy polskiego filmu, w czasach komuny pokończyli szkoły i studia za friko. Być może korzystali w tym czasie z letnich kolonii, obozów i wczasów również za psie pieniądze. Obowiązkowo chodzili do teatrów i kin za połowę ceny. I nie tylko oni, ale wielu innych, którzy dzisiaj „odkomunizowują” nasz kraj. Co oni mogą powiedzieć złego o komunie? Czy byli prześladowani za nieprawomyślne poglądy tak, jak to się dzisiaj dzieje? Czy nie mogli znaleźć pracy po studiach? Czy cierpieli większą biedę niż reszta narodu? Zaiste, przydałoby się więcej zdrowego rozsądku. Zamiast tego przyłączyli się do zachodniej, zimnowojennej rusofobii, czyli irracjonalnego strachu przed Ruskimi i tą zarazą zakazili nawet tych, którzy nie mając żadnego powodu, żeby nienawidzić Ruskich, zarażają tą nienawiścią następne pokolenia.

           Z czego się rodzi ten irracjonalny strach? Czy nie z nieczystego sumienia z powodu zapiekłej nienawiści wyssanej z mlekiem szumnie reklamowanej „matki-Polki”? Gdzieś tam na dnie podświadomości czai się przeczucie, że w zasadzie nie mamy za co nienawidzić Ruskich. Na dziesięć osób zaczepionych na ulicy, siedem odpowie, że nie cierpi Ruskich, ale gdy padnie następne pytanie „za co”, nie wiedzą co odpowiedzieć. „A bo to złodzieje” – można na przykład usłyszeć, ale gdy zapytamy „co panu ukradli”, odpowiada, że „no, nic, tak się to mówi”.

      Przypominanie zaborów, jest używaniem wytrycha do otwartych drzwi. Kto z obecnych rusofobów może coś konkretnego powiedzieć o zaborach, kto zna szczegółową ich historię? Dlaczego Polskę „rozebrano”? Kto był temu winien? Założę się, że oglądając obraz Matejki „Rejtan”, mało kto obecnie wie, o co tam chodzi. Kto zdradził, kto sprzedał Polskę zaborcom? Odpowiedź brzmi: Sami Polacy – a nawet powiem więcej – sam kwiat polskiej arystokracji. Czy można argumentować na temat „rosyjskiej agresji”? Poczytajmy prawdziwą historię obu krajów, nie tą, którą tworzy IPN. Ile razy Ruscy na nas napadli, a ile razy my na nich?

         A czterdzieści pięć lat „rosyjskiej okupacji” Polski? Kto nas nią obdarzył? Bez naszego udziału Europę podzielono na strefy wpływów, USA i Wielka Brytania wytyczyły nowe granice nie pytając nikogo o zdanie. Z Niemiec zrobiono dwa osobne państwa, a Polskę okrojono bez zgody Polaków. Granice w Afryce i na Bliskim Wschodzie wytyczono pod linijkę nie bacząc, że w ten sposób dzieli się bezlitośnie narody, grupy etniczne i religijne. Ale my, Polacy, nie bierzemy tego pod uwagę i wciąż patrzymy na Zachód, jakby stamtąd miało przyjść zbawienie – zaś patrząc w tamtą stronę, odwracamy się tyłkiem do wschodniego sąsiada, któremu zawdzięczamy tak wiele.

         Jak by na to nie patrzeć, ZSRR wyzwolił Polskę z niemieckiej okupacji. Na terytorium Polski zginęło kilkaset tysięcy radzieckich żołnierzy, polskie ziemie są dosłownie przesiąknięte ich krwią. To są fakty prawdziwej historii. Naszą wdzięczność wyrażamy rusofobią oraz bezczeszczeniem grobów i pomników wdzięczności wzniesionych za komuny, jednocześnie kłaniając się i podlizując Zachodowi, choć już wiemy, do jakiego stopnia jest „zgniły”.

        Lizusostwo jest obrzydliwą cechą. Tak jak cała klasa w szkole nie cierpi lizusów, podlizujących się nauczycielom w nadziei uzyskania lepszej lokaty pomimo miernych zdolności i wstrętu do pracy nad sobą – tak samo społeczeństwo ich nie lubi. A mimo to wielu, bardzo wielu Polaków posiada tę cechę w mniejszym lub większym stopniu zaawansowaną. W dawnych szlacheckich czasach takimi lizusami byli szaraczkowi szlachcice, którzy „trzymali się pańskiej klamki” pasożytując na magnackich dworach. Dzisiaj są też tacy, którzy wiszą u pańskiej klamki tych, co mają pieniądze zdobyte na brudnych biznesach, ludzi u władzy i tych, którym się powiodło. Czy nadal jest w Polsce zwyczaj urządzania podwójnych imienin? To znaczy jedno przyjęcie (skromniejsze) dla rodziny i prawdziwych przyjaciół, zaś drugie (wystawne) dla tych, których opłaca się zaprosić, bo „coś mogą” oraz mogą się przydać. Czy to nie jest czepianie się pańskiej klamki?

        Lizus jest klakierem, trollem, hipokrytą, który w swojego pana wierzy jak w ewangelię, patrzy mu z uwielbieniem w oczy, stara się zgadnąć jego myśli i przy każdej okazji nie szczędzi mu pochwał. Inaczej mówiąc pompuje pańskie ego tak długo, aż fortuna nie dokona zwrotu i zabraknie okruchów z pańskiego stołu – jak się kiedyś mówiło: Pańska łaska na pstrym koniu jeździ. Wtedy odwraca się i szuka innego pana i innej klamki.

       Myślę, że zabory nie trwałyby aż tak długo, gdyby Polacy wcześniej wzięli się za organizowanie narodowych powstań, zamiast czepiać się klamek zaborców i Napoleona. Ile zostało polskiej krwi przelane na innych ziemiach w obronie nie zawsze czystych interesów zagranicznych panów?

      Polscy rusofobi ochoczo przyłączyli się do post zimnowojennej rusofobii zachodniej. To też przejaw polskiego lizusostwa, hipokryzji i narodowej dulszczyzny. To jest też trzymanie się pańskiej klamki – w tym przypadku Waszyngtonu, Londynu i Brukseli. Oni nienawidzą Ruskich, to co, my mamy być gorsi? Przecież Ruscy nam to… i owo, i tamto zrobili, a my jeszcze nie mieliśmy okazji, żeby się odpowiednio odwdzięczyć. Nie, nie – nie za wyzwolenie spod władzy nazistów, lecz dlatego po prostu, że nienawiść do Ruskich jest w modzie.

     Dlaczego Zachód nienawidzi Ruskich? Ze strachu, który czai się w podświadomości przywódców, którym Rosja przeszkadza w realizacji brudnych imperialistycznych planów. Wmawia się narodom wyimaginowane koncepcje i „fakty”, że Rosja stanowi zagrożenie dla pokoju światowego, stabilizacji gospodarczej i demokracji. Demokracji na zachodnią modłę oczywiście. Rosja jest jedynym straszakiem, który czai się w wyobraźni tych, którzy mają nieczyste sumienia. Ten strach rodzi się ze zmyślonych podejrzeń i oskarżeń, które tak wbiły się umysły, że stały się goebelsowską prawdą oraz z niejasnego poczucia, że Rosja rzeczywiście może iść prostą drogą, uczciwie, zgodnie z prawem. Zachodni establishment dobrze wie, że prowadzi podwójną grę, politykę kłamstw, nieuczciwości, krętactwa i że stawia się ponad prawem. Zdaje sobie sprawę, że wzbierający wrzód musi któregoś dnia pęknąć. Każdy krętacz i kłamca zostanie pewnego dnia zdemaskowany, i tego się boi.

        Polskiemu establishmentowi zależy, aby przypodobać się Zachodowi. Za wszelką cenę chcemy być „zachodni”, zwłaszcza dlatego, że obecnie od Ruskich dzielą nas tak wielkie kraje jak Białoruś i Ukraina. Wydaje się niektórym polskim politykom, że w ten sposób Polska przesunęła się nieco na Zachód i już nie jest krajem Europy Wschodniej. Przyłączenie się do zachodniej rusofobii w pewnym sensie nas nobilituje – robimy przecież to, co robi ukochana Ameryka, szykowna Francja, nadal jeszcze potężna Wielka Brytania. My, biedni i zacofani Polacy, jesteśmy razem z klasą panów, z istotami ludzkimi najwyższego gatunku.

        Putin jest „cichy i pokornego serca”, ale do czasu. Nie zapominajmy, że Putin jest graczem na arenie międzynarodowej. Jest szachistą i mistrzem japońskiej walki – od ludzi, którzy osiągnęli perfekcję w tych dziedzinach, oczekuje się rozwagi, logiki, cierpliwości i stalowych nerwów. Putin jest właśnie taki, „nie wadzi nikomu”, ale gdy go zaczepią, odpowie z całą siłą. Pomyślmy logicznie – czy będzie miał inne wyjście? Czy ktoś pomyślał, że każda próba uderzenia na Rosję z terenu Polski, spotka się z natychmiastowym odzewem, być może nuklearnym? Co z Polski pozostanie? Gdzie wtedy będą obrońcy z przereklamowanego NATO? Czy nie odwrócą się do nas tyłkiem jak W. Brytania i Francja w 1939?

         Pamiętajmy, że historia lubi się powtarzać.     

            

poniedziałek, 16 stycznia 2017

POBIERZ BEZPŁATNIE KSIĄŻKI NA STRONIE KSIĘGARNI

Z przyjemnością zawiadamiam, że ukazało się właśnie drugie wydanie "Poznaj siebie". Wszystkich zainteresowanych zapraszam na stronę Księgarni.